Nasze prywatne doświadczenia z agencjami nieruchomości były złe. Wiele lat temu chcieliśmy sprzedać nasze mieszkanie. Nie wiedzieliśmy, jak się do tego zabrać, więc - nieświadomi - zgłosiliśmy się do wielu agencji nieruchomości naraz. Mieliśmy nadzieję, że im więcej agentów będzie sprzedawało mieszkanie, tym lepiej. O… jak bardzo się myliliśmy! W internecie pojawiło się kilkanaście ogłoszeń - z fatalnymi zdjęciami, marnym opisem, a przede wszystkim z różnymi cenami mieszkania. Konsekwencją było kilkanaście telefonów dziennie od osób, które w końcu zaczęły się nam mylić. Powstał totalny bałagan.
Agenci, którzy przychodzili z klientami niewiele mówili podczas prezentacji, ponieważ praktycznie nie znali nas, mieszkania ani okolicy. Nasze życie było podporządkowane godzinom prezentacji. Agenci potrafili zadzwonić i poinformować, że są niedaleko i „wpadną za pół godziny”. Kompletnie nie zwracali uwagi na to, że mamy życie prywatne, a mieszkanie może nie być przygotowane do prezentacji.
Trudny czas sprzedawania naszego mieszkania przełożył się dla nas na fatalną opinię o całej branży. Dziś, jako agenci nieruchomości, pracujemy tak, żeby nasi klienci jak najmniej odczuwali niewygody procesu sprzedaży. Jesteśmy dla nich na wyłączność. Podczas spotkań szczegółowo omawiamy, czego mogą oczekiwać, krok po kroku, pomagamy klientom na każdym etapie, nie zaskakujemy, szanujemy prywatność, poczucie bezpieczeństwa i komfort. Domy czy mieszkania są przygotowane do sprzedaży i odpowiednio prezentowane w ogłoszeniu. Robimy profesjonalne sesje zdjęciowe, szczegółowe opisy i rzuty. Nieruchomości, które sprzedajemy nie mają dla nas tajemnic, a wszystko po to, żeby je skutecznie sprzedać. Pracujemy głównie poprzez polecenia zadowolonych klientów. Tak powinien wyglądać cały rynek.
Wchodząc w nową branżę zazwyczaj mamy o niej mniej lub bardziej trafne wyobrażenia. Na moje wyobrażenia o pracy agenta nieruchomości miało wpływ kilka czynników, m. in. wcześniejsza współpraca z kilkoma agentami przy kupnie i sprzedaży prywatnych nieruchomości. Wówczas nie miałam jeszcze pojęcia, jak istotne jest, aby współpracować z jednym, zaangażowanym agentem „na wyłączność”, który skupiony jest na naszej nieruchomości jak laser, a nie z kilkoma agentami, których uwaga jest rozproszona na wiele, wiele innych nieruchomości, które znają tylko powierzchownie. Z doświadczenia już wiem, że w tym przypadku więcej wcale nie znaczy lepiej. W swojej pracy zdecydowanie stawiam na model jakościowy, a nie ilościowy.
Myślę, że na wyobrażenia o pracy agenta duży wpływ mają też popularne ostatnio programy i seriale opowiadające o pracy agenta. Do kreowanego tam obrazu należy podejść z dystansem, gdyż programy te często przedstawiają tylko mały wycinek pracy agenta - ten najprzyjemniejszy - prezentacje pięknych nieruchomości. A oczywiście praca agenta nie sprowadza się tylko do tego.
Najpierw agent musi włożyć sporo wysiłku i pracy w to, aby taką atrakcyjną nieruchomość „pozyskać” do swojego portfolio. Następnie robi dokładną analizę rynku, aby trafnie oszacować cenę nieruchomości. Potem przygotowuje nieruchomość do sprzedaży. Dobry agent robi home staging (jeśli nieruchomość tego wymaga), organizuje profesjonalną sesję zdjęciową, często kręci też film z nieruchomości - i dopiero tak przygotowany „produkt” wprowadza na rynek, na portale, w system MLS (system wymiany ofert między agentami), organizuje dzień otwarty nieruchomości, wiesza baner itd.
Zatem w programach widzimy sam czubek góry lodowej, a właściwie wisienkę na torcie. Tymczasem agent musi podjąć szereg działań zanim do upragnionej prezentacji dojdzie. Do tego sporo „papierkowej roboty”: urzędy, notariusz, załatwianie formalności, szczególnie, kiedy domykamy sprzedaż. W rzeczywistości praca agenta wymaga interdyscyplinarnej wiedzy - z dziedziny prawa, psychologii, ekonomii, architektury, sprzedaży, marketingu.
Trzecie źródło informacji, które często wpływa na wyobrażenia o pracy agenta to nasi znajomi, rodzina i ich historie z nieruchomościami związane. Jakiś czas temu, na spotkaniu z klientem, który chciał mi zlecić wynajem swojej nieruchomości, usłyszałam: „tylko nie umowa na wyłączność, takich się nie podpisuje, słyszałem od znajomych…” Plotki, stereotypy, błędne przekonania… Jak wyjaśniłam klientowi różnice w pracy agenta „na wyłączność” i agenta na umowie zwykłej, „otwartej” - bez wahania podpisał ze mną umowę na wyłączność. A po szybkim sfinalizowaniu transakcji i wynajęciu jego mieszkania był bardzo zadowolony. Błędne wyobrażenie często wynika z braku wiedzy i zasłyszanych, nie zawsze prawdziwych, informacji. Dlatego nie bójcie się pytać swojego agenta Chętnie odpowiem na wszystkie pytania i rozwieję wątpliwości.
Dzień agenta wygląda… zawsze inaczej. Nie ma dwóch takich samych dni. Czasem mam spotkania - z potencjalnymi klientami albo z obecnymi, albo prezentacje nieruchomości, czasem robię sobie dzień „zimnych telefonów”. Sporo czasu spędzam też w samochodzie, przemieszczając się z nieruchomości do domu czy biura. Do tego dochodzą szkolenia w biurze, wizyty u notariuszy, organizacja sesji zdjęciowych nieruchomości lub sesji home staging, a czasem pracuję przy komputerze i rysuję rzuty tworząc nową ofertę. Praca agenta wymaga interdyscyplinarnej wiedzy - z dziedziny prawa, psychologii, ekonomii, architektury. I ciągle musisz się dokształcać, by być na bieżąco.
W zawodzie jestem od 2007 roku. Gdy po latach pracy w mediach postanowiłam przestawić na inne tory swoją karierę zawodową i nauczyć się zawodu pośrednika w obrocie nieruchomościami, nie zastanawiałam się, jakie mam wyobrażenia o tym zawodzie. Po prostu wiedziałam, że chcę to robić. Skupiałam się więc na „tu i teraz”, rozwiązywałam na bieżąco problemy, które napotykałam. Intensywnie chłonęłam nową dla mnie wiedzę. Po prostu nie miałam czasu na zagłębianie się w moje wyobrażenia o zawodzie agenta nieruchomości, bo od świtu do nocy pracowałam – spotykałam się z ludźmi, którzy zamierzali sprzedać swoje nieruchomości i starałam się ich do siebie przekonać, by wybrali mnie na swojego agenta, który przeprowadzi ich przez ten proces.
Wiedziałam, że nie z każdego spotkania z właścicielami sprzedającymi swoje nieruchomości wyjdę z kontraktem na pracę, czyli z umową pośrednictwa – więc nie przejmowałam się odmowami. Tzn. na początku – przeżywałam sytuacje, które nie kończyły się kontraktem, ale one nie były w stanie zniechęcić mnie do pracy.
Zawód agenta nieruchomości jest zawodem eklektycznym. Na pewno bardzo w tej pracy pomaga wiedza o nieruchomościach, znajomość zagadnień prawnych związanych z branżą, kompetencje negocjacyjne itd. Jednak przede wszystkim trzeba umieć „czytać” ludzi. Na moich pierwszych spotkaniach z klientami tak naprawdę bardziej skupiam się na nich niż na przedmiotach, które mają na sprzedaż. Jeśli mam im jak najskuteczniej pomóc sprzedając ich nieruchomość, muszę ich rozumieć i potem dopasować strategię sprzedaży do ich potrzeb lub marzeń.
Właściciel biura, które wybrałam, by nauczyć się zawodu agentki nieruchomości wyposażył mnie w dwie prawdy, które mam do dziś z tyłu głowy. Obie te prawdy dotyczą klientów, a nie nieruchomości. Agent nieruchomości pracuje bowiem z klientami, a nie z nieruchomościami.
Miałam nikłe wyobrażenie o pracy agenta nieruchomości. Moją opinię o tym zawodzie opierałam na spotkaniach z agentami w sprawach nieruchomości prywatnych. Skupiłam się na tej stronie zawodu, która była dla mnie bardzo atrakcyjna: oglądanie nowych nieruchomości, prezentowanie nieruchomości klientom, poznawanie nowych ludzi.
Właściwe zrozumienie zawodu zaczęło się od poznania regulacji prawnych, jakie tym zawodem rządzą, później sprawdzenia się w praktyce w rozmowach z klientami: czy przekonam ich do siebie, czy pomogę im w sprzedaży, wynajmie lub znalezieniu nowego mieszkania, domu. Ten zawód cechuje zmienność: nowe przepisy, zaskakujące sytuacje i zwroty akcji przy prowadzeniu transakcji. Czasami może to być lekko stresujące, ale jeśli transakcja kończy się sukcesem i zadowoleniem klienta, wynagradza wszelkie wcześniejsze trudności.
Ta praca pozwala na organizację dnia uwzględniającą ważne, terminowe zawodowe sprawy i moje prywatne potrzeby. Obie te sfery życia, przy odrobinie chęci i właściwego rozplanowania codziennych aktywności, jestem w stanie pogodzić. Z każdą ofertą i transakcją zdobywam nowe doświadczenia i spotykam się z sytuacjami, o których nie myślałam, że się zdarzają. To z kolei powoduje, że nieustannie się uczę, zdobywam nowe umiejętności. I to jest dla mnie bardzo ważne.
Moje wyobrażenie o pracy agenta nieruchomości skupiało się głównie wokół organizowanych pokazów nieruchomości, banerów agencji rozwieszanych na balkonach mieszkań do sprzedaży i mnóstwie ofert agencji nieruchomości, które mogłem znaleźć we wszystkich możliwych miejscach: skrzynce pocztowej, za szybą auta zaparkowanego w garażu podziemnym, na tablicy korkowej wspólnoty mieszkaniowej. Tak, to był czas, kiedy mocno się zastanawiałem, dlaczego tak trudno właścicielowi sprzedać albo wynająć mieszkanie samodzielnie, bez udziału agenta. Przecież to tylko ogłoszenie w internecie, wrzucenie paru zdjęć i podanie numeru kontaktowego.
Los jednak chciał tak, żebym doświadczył tego "na własnej skórze" - wynajmując mieszkanie w Warszawie miałem okazję być pośrednio zaangażowanym w transakcję zbycia między wcześniejszym a obecnym właścicielem lokalu. Dzięki zaangażowaniu tamtej agentki zrozumiałem, że dobry agent nieruchomości potrafi przeprowadzić skutecznie transakcję, nawet z "lokatorami" - takimi jak ja.
I jak widzę to dzisiaj? Agent nieruchomości to nie tylko "handlowiec", który zarabia na “prowizji”, wywiesza banery i zarzuca sąsiedztwo ulotkami. W czasie bardzo dynamicznych zmian gospodarczych, politycznych i społecznych oraz ogromnych wahań na rynku nieruchomości, z jakimi mamy do czynienia od I kw. 2022 r., "prawdziwy" agent nieruchomości winien być dla swoich klientów przewodnikiem i ogromnym wsparciem w realizacji zamierzonych planów inwestycyjnych, skarbnicą odpowiedzi na pytania "za ile?", "kiedy?", "komu?" i przede wszystkim - "dlaczego tak jest?". Tylko agent posiadający unikalną, ekspercką wiedzę i umiejący naprawdę zadbać o klienta i jego interesy, a nie samą prowizję od sprzedaży, będzie teraz w stanie utrzymać swoją topową pozycję na rynku. Jeżeli przy tym okaże się jeszcze empatycznym i cierpliwym dla klienta (i np. jego lokatorów) partnerem - żaden kryzys nie powinien być mu straszny!
Prawda jest taka, że dla mnie wyobrażenie o pracy Agenta to była tabula rasa - czysta, niezapisana karta. Nie miałam żadnych wcześniejszych skojarzeń związanych z pracą jako agent nieruchomości - ani dobrych, ani złych.
Ten zawód mnie nie rozczarował, wręcz zaskoczył i zafascynował. Nie spodziewałam się, że tak wiele dziedzin łączy się w tej profesji: trochę prawnika, trochę psychologa, trochę budowlańca. Czego tu nie ma - ha ha - i wciąż mnie zaskakuje - pozytywnie!
Dobre pytanie - Ameryki raczej nie odkryjemy pisząc, że pracę agenta nieruchomości w Polsce wyobrażaliśmy sobie zupełnie inaczej.
Branżę nieruchomości poznaliśmy po raz pierwszy w Kanadzie. To tam Ewa studiowała oraz, po zdaniu wymaganych egzaminów, uzyskała licencję pośrednika w obrocie nieruchomościami, odbyła szkolenia w biurze nieruchomości i w lokalnym stowarzyszeniu. To tam zostaliśmy członkami grupy inwestycyjnej, w ramach której zdobywaliśmy wiedzę teoretyczną i praktyczną, inwestując na rynku nieruchomości. Dodatkowo, w trakcie naszej działalności jako inwestorzy, regularnie współpracowaliśmy z agentami nieruchomości, którzy wspierali nas w naszej własnej działalności, pośrednicząc przy zakupie i sprzedaży nieruchomości oraz znajdując najemców dla nabywanych przez nas mieszkań czy budynków. Tuż przed wyjazdem z Kanady sami również (Ewa jako agent nieruchomości) sprzedaliśmy swój własny dom - oczywiście na współpracy z innym agentem.
Nasze wyobrażenia o branży nieruchomości obracały się wokół oczywistych dla nas pojęć oraz modeli pracy i zachowań: umowa ekskluzywna (z klauzulą wyłączności), jednostronne wynagrodzenie agenta w wysokości 5% + vat przy sprzedaży, współpraca między agentami, jakość i profesjonalizm. To było po prostu naturalne.
I wyposażeni w taką wiedzę wróciliśmy do Polski… i … zderzyliśmy się ze ścianą.
Umowy ekskluzywne - i owszem, ale na rynku funkcjonowały w przeważającej mniejszości. Zamiast tego powszechne były tzw. umowy otwarte (paradoksalnie zamykające współpracę i dostęp do oferty), podpisywane przez wielu agentów z tym samym klientem. Brzmi “crazy”? No cóż, nasz osobisty klient rekordzista powiedział nam, że ma podpisanych 50 umów właśnie tego rodzaju. Miał ich podpisanych, jak się później - już po podpisaniu umowy pośrednictwa na wyłączność, na rok, z “normalnym” (czytaj: godziwym) wynagrodzeniem - okazało, 78 (słownie: siedemdziesiąt osiem)! Nie do wiary? Hmm… też tak myśleliśmy, ale policzyliśmy dokładnie. Klient sprzedawał w tym czasie już 2 lata. My sprzedaliśmy dom w 5 tygodni.
Jednostronne, adekwatne i sprawiedliwe wynagrodzenie agenta? A jakże - ze świecą szukać. Może 10, a może 20% takich umów na rynku, kto wie. Najczęściej agenci pobierali wynagrodzenie od każdej ze stron transakcji: od klienta sprzedającego i od klienta kupującego. W Warszawie stawki oscylowały zazwyczaj wokół 2,9-3% + vat, ale bywało też, że klienci pokazywali nam umowy pośrednictwa podpisane z wynagrodzeniem 1% netto (!). Każdemu wolno, kto bogatemu zabroni, choć dobrze byłoby, żeby klienci pamiętali o podstawowej zasadzie: jaka płaca, taka praca.
Współpraca między agentami? Mocno trzeba było się natrudzić, aby ją sobie zapewnić. Często słyszało się teksty “zasłony dymne” lub z gatunku “z palca wyssane”, np. ‘klient jest chory, prezentacja możliwa za 2 tygodnie’, ‘klient wyjechał za granicę’, ‘nieruchomość już jest zarezerwowana’. Konia z rzędem temu, kto był w stanie umówić kilka prezentacji w ciągu jednego dnia, umówienie kilkunastu graniczyło prawie z cudem. I niestety nierzadko obserwujemy to do dzisiaj.
Jakość i profesjonalizm? Jasne! Papier wszystko przyjmie, internet też. Na porządku dziennym była słaba jakość opisów i zdjęć (o ile w ogóle były!), ukrywanie adresu nieruchomości oraz bryły budynku, celowe wprowadzanie w błąd co do podstawowych informacji nt. nieruchomości. O “wykradaniu” zdjęć innych agentów i używaniu ich w “swoich” ofertach pewnie też nie trzeba starszym stażem agentom przypominać. Znaki wodne na zdjęciach, żeby zabezpieczyć swoje oferty przed tym procederem? Nie szkodzi, przecież można skopiować zdjęcia z logo innego biura - kto się zorientuje? Podkradanie klientów? Czemu nie - przecież jestem kreatywny i przedsiębiorczy. Umowy pośrednictwa podpisywane na kolanie, na bagażniku samochodu, na klatce schodowej - co w tym dziwnego? Wizerunek agenta? Często pozostawiający wiele do życzenia, ale był... :) I to wszystko pomimo licencji pośrednika w obrocie nieruchomościami, które wówczas obowiązywały.
Czasy się zmieniają, zmieniają się też praktyki w branży nieruchomości. Sesje zdjęciowe, spacery 3D, filmy z drona, home staging, marka osobista agenta nieruchomości, udogodnienia marketingowe i technologiczne, rozwój osobisty - profesjonalizacja rynku nieustannie postępuje. Oby jak najszybciej.
Kiedyś myślałam, że agenci pracują w Polsce tak, jak w USA: mają klucze, prezentują nieruchomości bez właścicieli, organizują domy otwarte. Niestety, jak weszłam w rynek w 2010 r. okazało się, że zawód pośrednika nie jest dobrze postrzegany, panowała wolna amerykanka, umowy podpisywane na kolanie, wynagrodzenia od obu stron. Zniechęciłam się. Dziś, po latach, widzę, że rynek zmierza w kierunku moich wyobrażeń.
Mój dzień jako agentki, poza obsługą obecnych klientów, to przede wszystkim praca nad pozyskaniem nowych klientów. Analizuję ogłoszenia w okolicy, wybieram te, do których chcę zadzwonić i zaproponować moje usługi. Przeglądam portale z ogłoszeniami, skupiam się na swoich social mediach, na notatkach ze szkolenia. Planuję aktywności związane ze zwiększeniem świadomości mojej marki osobistej w okolicy. Czytam artykuły i raporty branżowe, oglądam filmy (ostatnio francuskie) nt. działalności agentów, aby korzystać z ich doświadczeń. Poza tym oczywiście toczy się życie osobiste, które też jest pełne wyzwań.
ul. Aleksandra Gieysztora 6 lok. U7
02-999 Warszawa, Wilanów